Napromieniowani
 
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
 
Strony: [1]   Do dołu
  Drukuj  
Autor Wątek: Czy ktoś może pomóc?  (Przeczytany 856 razy)
0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.
gruszka
Administrator
napromiieniowany w forum
*****

ile piszemy 0
Offline Offline

Wiadomości: 598


« Odpowiedz #1 : Sierpień 14, 2009, 02:15:57 »

MY NIE UMIERAMY TA KOBIETA MOŻE ZANIEDLUGO ZGAŚNAĆ JAK WILU INNYCH POTRZEBUJACYCH NASZEGO WSPARCIA, DOBREGO SÓŁOWA WIEĆ POBUDKA ZRÓBMY TO COŚ BY DAĆ ISKIERKE NADZIEJI TYM CO WATPIĄ
Zapisane
izkaa189
Izka
Administrator
mieszkaniec
*****

ile piszemy 0
Offline Offline

Wiadomości: 245



« : Marzec 22, 2009, 20:34:31 »

Drogi Ojcze!

W Tobie odnajduję nadzieję na wyjście z tragicznej sytuacji, w której się znalazłam. Trudno jest w paru słowach opisać stan ducha, który towarzysz mi każdego dnia, brak nadziei i zmęczenie. Jestem zrozpaczona!!!

Choruję na nowotwór złośliwy piersi, mąż mój od 10 lat choruje na stwardnienie rozsiane, oboje jesteśmy na rencie inwalidzkiej I grupy mamy dwoje uczących się dzieci. Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji finansowej, brakuje nam pieniędzy na jedzenie nie mówiąc już o lekach (dokumentacje medyczne do wglądu ojca). Od kilku miesięcy jadamy raz dziennie. Nigdy nikogo nie prosiłam o pomoc, bo szukanie pomocy u osób trzecich jest dla mnie upokarzające, ale nie mam wyjścia (mam zaległości w płaceniu rachunków).

Zwracam się do Ciebie Ojcze pomóż mi znaleźć kogoś kto pomógłby mi wyjść z impasu, bo nie mam już siły ani do życia, ani do walki z chorobą ( jestem po amputacji obu piersi, biorę chemię, po której czuję się coraz gorzej ), kogoś kto poda mi rękę i pozwoli godnie walczyć o życie.

Wybacz mi chaotyczność moich słów, ale jestem w takim stanie psychicznym, że nie potrafię już logicznie myśleć.

Bożena Gadzinowska

================

Ufam ludziom proszącym o pomoc, ale chcąc wiedzieć coś więcej poprosiłem o wyjaśnienie i kilka bardziej dokładnych informacji. Następnego dnia otrzymałem –jak sądzę wyczerpujące- wiadomości. Oto list Pani Bożeny. Obiecałem go opublikować (za Jej zgodą) i prosić Was o pomoc, a przynajmniej o modlitwę.

================

Szczęść Boże Ojcze

Dziękuję Ci Ojcze za tak szybką odpowiedź i zainteresowanie się moją prośbą. Jest to dla mnie bardzo ważne, bo uświadomiło mi to, że jest na świecie ktoś tak bardzo " namacalny ", komu mogę powierzyć swoje rozterki i kłopoty, swój strach, który towarzyszy mi każdego dnia.

Wiele razy modliłam się do Boga, aby postawił na mojej drodze kogoś, kto będzie mi przyjacielem. Bóg postawił mi Ciebie Ojcze.

Kilka słów o mnie i mojej rodzinie: mieszkam w Świnoujściu, mam 50 lat, jestem mężatką, mam dwoje wspaniałych, kochających dzieci - syna 23 lata i córkę 18 lat. Syn studiuje na Uniwersytecie Szczecińskim, córka w tym roku zdała maturę i dostała się na Akademię Rolniczą też w Szczecinie. Oboje rozumieją trudną sytuację dlatego " chwytają się " każdej pracy, aby zarobić sobie na naukę, niestety są to grosze, które wystarczają jedynie na przybory szkolne. Oboje ciężko pracowali przez całe lato, niestety pracodawca córki do dzisiaj nie wypłacił jej pieniędzy, a to co zarobił syn poszło na życie. Dzisiaj oboje rozważają przerwanie nauki i pójście do pracy. Od 3 tygodni szukają stałego zatrudnienia jednak z negatywnym skutkiem. W Świnoujściu jest duże bezrobocie, nie ma pracy, a jeśli już coś jest to tylko dla osób z solidnym wykształceniem, a oni są tylko po Liceum Ogólnokształcącym.

Chwilami zastanawiam się - czy mam prawo zamykać im drogę do lepszego życia, do tego by rezygnowali ze swoich marzeń, czy powinnam zrobić wszystko by jednak przy nich trwali? Przecież moje życie kończy się, a ich zaczyna. Nie wiem co robić!!!

Do 1990 r. byliśmy szczęśliwą, otwartą na ludzi rodziną. Żyliśmy skromnie, ale godnie. W czerwcu 1990 r. mój mąż zachorował na stwardnienie rozsiane. Diagnoza jak wyrok śmierci zawisła nad naszymi głowami. Wszystko w naszym życiu zaczęło się zmieniać. Częste rzuty choroby, a każdy z nich pozostawiał jakiś ślad w postaci niedowładów kończyn dolnych i górnych, częste pobyty w szpitalu, w Szczecinie oddalonym od Świnoujścia o 100 km., leki, kosztowna rehabilitacja - to wszystko zaczęło uszczuplać nasz budżet domowy. Dzisiaj mój mąż jest osobą nieczynną ruchowo, załatwia się pod siebie, porusza się na wózku inwalidzkim, potrzebuje stałej opieki osób trzecich, a do tego wszystkiego dołączyły zmiany psychiczne - trudno się z nim komunikować.

Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. I tak chyba jest w istocie, bo jakby tego było mało w lutym 2000 r. stwierdzono u mnie nowotwór złośliwy piersi. Przeszłam chemio i radioterapię. Nastąpiła remisja choroby lecz na krótko, bo w czerwcu 2002 r. ( znowu czerwiec!!! ) podczas rutynowej kontroli lekarskiej wykryto wznowę w piersi leczonej i przerzut do drugiej piersi. Tym razem musiałam poddać się mastektomii ( amputacja piersi ). W lipcu 2002 r, odjęto mi jedną pierś, w sierpniu drugą. W badaniu histopatologicznym stwierdza się: rak inwazyjny drugiego stopnia złośliwości wg skali Blooma, niezależny hormonalnie czyli trudniejszy w leczeniu - rokowanie poważne. Zaświadczenie lekarskie.

We wrześniu 2002 r. poddana zostałam chemioterapii jako terapii uzupełniającej, która nie przyniosła żądanego efektu, bo nastąpiła wznowa wokół szwu pooperacyjnego. Zmieniono rodzaj chemii i wydawało się, że ta będzie skuteczna. Stracona nadzieja odżyła na nowo. Na krótko! Mój organizm zmęczony leczeniem, wyniszczony chemią coraz trudniej znosi kolejne dawki trucizny. Zniszczony szpik kostny nie produkuje białych ciałek i krwinek płytkowych krwi. Walka o dobre parametry krwi coraz częściej przedłuża czas między kolejnymi cyklami podawania chemii. Komórki nowotworowe w tym czasie namnażają się, tworząc nowe guzy nowotworowe. Od czerwca 2002 r, praktycznie co miesiąc jestem hospitalizowana na okres dwóch - trzech tygodni. Znoszę to bardzo ciężko tym bardziej, że szpital, w którym się leczę jest w Szczecinie, a więc z dala od domu. Jest to mój dramat, bo niczego bardziej na świecie nie pragnę jak wyzdrowieć, bo przecież jestem tak bardzo potrzebna tutaj i teraz!

Powiedz mi Ojcze - dlaczego? Dlaczego właśnie teraz? Tak bardzo boję się śmierci. Tak bardzo boję się cierpienia. Czy jest to jakaś próba, przez którą musimy przejść?

Przez ostatnie dwa lata życie często stawiało mnie przed wyborem - ratować zdrowie męża i moje życie, czy opłacać na bieżąco rachunki. Mąż i ja jesteśmy na rentach inwalidzkich. Skromny budżet domowy zmusił mnie do wybrania tego drugiego. Z miesiąca na miesiąc popadam w coraz większe długi. Kiedy zaczynam płacić zaległe rachunki nie mamy pieniędzy na leki i chleb. Od paru tygodni nie jemy obiadów. Nie dam sobie sama rady, a na nikogo nie mogę liczyć. Wszyscy odwrócili się od nas jak od trędowatych. Zostaliśmy sami ze swoim cierpieniem i bólem. Bezsenne noce i strach przed jutrem zmusiły mnie do rezygnacji z dumy i cierpienia w cichości. Po raz pierwszy w życiu poprosiłam kogoś o pomoc. Odezwałeś się tylko Ty Ojcze i jestem ci za to z całego serca wdzięczna. Przywróciłeś mi Ojcze wiarę w ludzi.

Proszę Cię Ojcze o wsparcie duchowe - tak bardzo tego potrzebuję. Proszę Cię o modlitwę w intencji naszego wyzdrowienia. Nie odchodź od nas - proszę.

Bożena Gadzinowska

ul. B. Chrobrego 18/27

72-600 Świnoujście

tel. + 48 (91) 321-34-72

bozenagadzinowska@wp.pl
Zapisane
Strony: [1]   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Strona wygenerowana w 0.495 sekund z 20 zapytaniami.

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

psfaf articz sciganci poszukiwacze telenovelas